google.com, pub-4708262830663674, DIRECT, f08c47fec0942fa0
top of page

Dziady cz2- Polskie Halloween


🕯️ „Noc Dziadów” — opowieść z pogranicza światów

Wietrzna noc spowiła cmentarz mgłą tak gęstą, że nawet księżyc nie śmiał przebić się przez jej zasłonę. W starej, drewnianej kaplicy, której ściany pamiętały jeszcze czasy pogańskich modłów, zbierali się ludzie. Nie przyszli tu z ciekawości. Przyszli z wiarą. Wiarą, że tej nocy granica między żywymi a umarłymi stanie się cienka jak pajęczyna. Przyszli, by pomóc duszom, które nie zaznały spokoju.

Na środku kaplicy stał Guślarz — mężczyzna o twarzy pooranej zmarszczkami, z oczami jak dwa węgle, które jarzyły się wewnętrznym ogniem. W dłoniach trzymał kądziel — pęk włókien, który miał przywołać duchy. Wokół niego wieśniacy, milczący, skupieni, z sercami pełnymi lęku i nadziei.

„Zamknijcie drzwi. Zgaście światła. Niech nawet cień księżyca nie przeniknie do środka” — rozkazał Guślarz. I tak się stało.

Rozpoczął się obrzęd.

Guślarz uniósł ręce i zawołał: „Duchy, które błąkacie się między światami, przyjdźcie! Oto jałmużna, oto modlitwa, oto światło, które wskazuje drogę!”

Z kądzieli buchnął płomień. Powietrze zadrżało. I wtedy pojawiły się one — pierwsze duchy.

👼 Dwoje dzieci — Józio i Rózia — unosili się nad ziemią jak dwa aniołki. Ich twarze były pogodne, ale oczy pełne smutku. „Nie możemy wejść do nieba” — powiedzieli. „Za życia nie zaznaliśmy cierpienia. Matka nas rozpieszczała, świat był dla nas tylko zabawą. A kto nie doznał goryczy, ten nie zazna słodyczy w niebie.”

Guślarz podał im dwa ziarenka gorczycy. Dzieci uśmiechnęły się i rozpłynęły w powietrzu.

👹 Potem nadeszło widmo pana — dawnego właściciela wsi. Jego twarz była wypalona ogniem, z ust wydobywał się dym, a ciało rozdziobywały ptaki. „Za życia byłem okrutny. Nie znałem litości. Teraz cierpię. Nie pomogą mi modlitwy, nie pomoże wódka. Tylko sprawiedliwość może mnie ocalić.”

Wieśniacy cofnęli się ze strachem. Guślarz nie podał mu niczego. Widmo zniknęło w krzyku i trzasku.

👤 Na końcu pojawiła się tajemnicza zjawa — młodzieniec w czerni, który nie mówił nic. Stał za pasterką, patrzył jej w oczy. Milczał. Jego obecność była ciężka jak kamień. Guślarz próbował go odpędzić, ale duch nie reagował. W końcu zniknął tak cicho, jak się pojawił.

Obrzęd dobiegł końca. Ludzie wyszli z kaplicy w milczeniu, każdy z myślą, że życie to nie tylko radość, ale i cierpienie, które oczyszcza. A śmierć — to nie koniec, lecz próba. Próba, którą trzeba przejść, by odnaleźć światło.

🖤 Wyznanie pasterki — głos tej, która nie umiała kochać

Nie wiem, dlaczego przyszłam tamtej nocy do kaplicy. Może z ciekawości, może z lęku. A może z czymś, co przypominało żal, choć jeszcze nie umiało się nim nazywać. Wszyscy milczeli, a ja czułam, że coś we mnie krzyczy — cicho, głęboko, jakby spod skóry.

Guślarz rozpoczął obrzęd. Wzywał duchy, a ja patrzyłam, jak dzieci unoszą się nad ziemią, jak widmo pana znika w trzasku. Ale to nie one mnie poruszyły. To był on.

Stał za mną. Młody, blady, w czerni. Nie mówił nic. Tylko patrzył. A ja czułam, że to spojrzenie waży więcej niż wszystkie słowa, które kiedykolwiek wypowiedziałam.

Znałam go. Kiedyś. Kochał mnie. A ja... ja nie umiałam kochać. Śmiałam się, gdy przynosił mi kwiaty. Odwracałam wzrok, gdy mówił o duszy. Mówiłam, że miłość to zabawa, że życie jest lekkie, że nie warto się wiązać. A on milczał. I odchodził. A potem zniknął.

Nie wiem, czy umarł z tęsknoty, czy z samotności. Ale tej nocy wrócił. Nie jako człowiek. Jako cień.

Guślarz próbował go odpędzić. Powiedział: „Kto nie był ni razu człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże.”

I wtedy zrozumiałam. Że nie chodziło o niego. Chodziło o mnie.

Bo ja też nie byłam człowiekiem. Nie takim, który potrafi kochać. Nie takim, który umie przyjąć czyjeś serce i nie złamać go z lekkomyślności. Nie takim, który zna wartość czułości.

On odszedł. Cicho. Bez słowa. A ja zostałam. Z tym spojrzeniem. Z tym ciężarem. Z tą pustką, która nie chce się zapełnić.

Od tamtej nocy nie śmieję się z miłości. Nie mówię, że to gra. Bo wiem, że czasem jedno odrzucone uczucie może stać się czyimś potępieniem. A jedno spojrzenie — czyimś przebudzeniem.

ree

🕯️ Anioły na cmentarzu

Cmentarz był stary. Kamienie porosły mchem, a ścieżki znały tylko kroki tych, którzy przychodzili w ciszy. W jego najdalszym zakątku, gdzie brzozy szumiały jakby szeptały modlitwy, stały małe nagrobki. Dziecięce. Z wyrytymi imionami, które nie zdążyły zabrzmieć w szkolnych dziennikach. I z datami, które kończyły się zbyt wcześnie.

Przy tych grobach stały anioły. Kamienne. Skrzydlate. Ich twarze były poważne, niekiedy surowe. Nie uśmiechały się. Patrzyły w dół, jakby czuwały. Ale nocą — nocą wyglądały inaczej.

W noc Dziadów, gdy mgła spowijała ziemię, a światło księżyca drżało na marmurze, cmentarz ożywał. Nie w sposób straszny, lecz cichy. Duchy dzieci przychodziły. Nie płakały. Nie śmiały się. Po prostu były.

Józio miał trzy lata, gdy odszedł. Rózia — pięć. Byli jak dwa płomyki, które zgasły, zanim zdążyły rozbłysnąć. Teraz wracali. Siadali pod aniołami. Patrzyli na swoje groby. I na tych, którzy przyszli z jałmużną, z modlitwą, z pamięcią.

Guślarz — stary, zmęczony, ale pełen wiary — unosił ręce. „Dzieci, które nie zaznały cierpienia, nie mogą wejść do nieba” — mówił. Ale tej nocy nie chodziło o niebo. Chodziło o obecność. O to, by ktoś ich zobaczył. By ktoś powiedział: „Byliście”.

Anioły milczały. Ale ich skrzydła drżały. Jakby chciały objąć. Jakby chciały chronić.

Na końcu nocy, gdy duchy zaczęły znikać, Guślarz spojrzał na groby. I powiedział coś, czego nie było w księgach:

„Śmierć dziecka to nie jest pytanie o to, czy żyło lekko czy ciężko. To jest rana, która nie zna skali. To jest cisza, która nie mieści się w żadnym języku. To jest matka, która nie zapomni nigdy. I ojciec, który milczy, bo nie umie mówić o tym bólu.”

Anioły pozostały. Kamienne. Złowrogie w swojej powadze. Ale tej nocy — tej jednej nocy — były czymś więcej. Były świadkami. Były strażnikami pamięci.


💰 Bogaty młodzieniec i trudne pytanie o niebo

W Ewangelii według św. Mateusza (19,16–22) czytamy o młodzieńcu, który podchodzi do Jezusa i pyta:

„Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?” Jezus odpowiada: „Jeśli chcesz osiągnąć życie, przestrzegaj przykazań.” Młodzieniec mówi: „Przestrzegam ich wszystkich. Czego mi jeszcze brakuje?” Jezus rzekł: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną.” „Gdy to usłyszał młodzieniec, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.”

To nie jest potępienie bogactwa samo w sobie. To zaproszenie do wolności. Jezus nie mówi: „Nie wolno ci mieć pieniędzy.” Mówi: „Jeśli chcesz być doskonały, uwolnij się od tego, co cię trzyma.”

🕊️ Ubóstwo w duchu — czy to znaczy biedę?

„Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5,3) — to nie pochwała nędzy, lecz wewnętrznej wolności. Ubóstwo w duchu to postawa serca, która nie czyni z majątku bożka. To zdolność, by powiedzieć: „Mam, ale nie jestem tym, co mam.”

🌱 Czy praca, dom i dzieci to nie błogosławieństwo?

Oczywiście, że tak. Praca, która pozwala wychować dzieci, postawić dom, zasadzić drzewo — to błogosławieństwo. Nie dlatego, że daje status, ale dlatego, że daje możliwość służby, miłości, odpowiedzialności. Jezus nie mówi: „Zrezygnuj z życia.” Mówi: „Nie pozwól, by życie cię zniewoliło.”

🧭 Troszczcie się najpierw o Królestwo

„Starajcie się naprzód o królestwo Boże i o Jego sprawiedliwość, a wszystko inne będzie wam dodane” (Mt 6,33). To nie jest obietnica bogactwa. To obietnica sensu. Jeśli serce jest skierowane ku dobru, to nawet pieniądze stają się narzędziem miłości, nie przeszkodą.

🔍 Czy możemy być szczerzy?

Tak. Możemy powiedzieć: „Potrzebuję pieniędzy, by żyć.” Ale nie możemy uczynić z nich celu. Możemy pracować, budować, wychowywać — ale z sercem wolnym. Bogaty młodzieniec nie był potępiony za majątek. Zasmucił się, bo nie potrafił się z nim rozstać. Bo nie był gotów na drogę, która wymagała zaufania.


Komentarze


bottom of page